- My się chyba nie znamy. - odzywa się jeden z nich, gdy jesteś dostatecznie blisko.
- Jak się domyślam jesteście znajomymi Cygi. - stajesz pewnie na przeciwko nich i krzyżujesz ręce na piersiach. - Blokujecie mi auto.
- Musimy pogadać. - mówi drugi, wyższy i bardziej napakowany. - Podobno nie chcesz współpracować z Cygą. - kręci głową. - A wyglądasz na taką mądrą dziewczynkę..
- Jestem na tyle mądra, żeby mieć własny rozum. Przekażcie mu, żeby zajął się lepiej swoją zawodniczką i przygotował ją do walki. Chyba, że nie potrafi tego zrobić i musi posuwać się do oszustwa.
- Laluniu.. Nie wiesz z kim zadzierasz. - odpowiada ci pierwszy.
- I tu się mylisz. Jestem na tyle długo w tym środowisku, żeby wiedzieć, że jesteście niegroźnymi, napakowanymi idiotami, którzy mają mnie nastraszyć. Co? Uderzycie kobietę? - pytasz, uśmiechając się lekko.
- Za taką kasę mógłbym uderzyć własną matkę. - mówi drugi z powagą.
- No to dawaj. Śmiało. - pośpieszasz ich, czekając na jakąkolwiek reakcje z ich strony, ale na próżno. Stoją i zdezorientowani, patrzą po sobie. - No właśnie.. - uśmiechasz się z satysfakcją. - Byłabym wdzięczna, gdybyście się odsunęli. Trochę mi się śpieszy. - bez słowa, odsuwają się, a ty otwierasz drzwi do samochodu. - Muszę mu poradzić, żeby znalazł sobie bardziej rozgarniętych goryli.. - dodajesz i wsiadasz do auta. Kręcisz głową, śmiejąc się pod nosem i wyjeżdżasz z parkingu.
Wracasz do domu zmęczona ale zadowolona. Trening poszedł ci świetnie i byłaś przekonana, że wygrasz walkę. Nie było innej opcji. Wykąpana, otwierasz lodówkę bo umierasz z głodu, gdy nagle słyszysz dzwonek do drzwi. Idziesz otworzyć i już po chwili stoisz twarzą w twarz z Andrzejem.
- Znowu was zalałam? - pytasz, unosząc brwi.
- Potrzebuje twojej pomocy. - mówi pośpiesznie. - Nie ma Karola. Wypiłem piwo. Samochód pożyczyłem Marcie, a muszę być w Warszawie jak najszybciej.
- I co w związku z tym?
- Zawieziesz mnie? - patrzy na ciebie, niemal błagalnym wzorkiem. Wiesz, że to dla niego ważne, ale nie chcesz zgodzić się tak od razu.
- Proszę, proszę.. Kto tu przychodzi z prośbą..
- Możesz sobie darować złośliwości? - cedzi przez zaciśnięte zęby. - Uwierz, że gdybym miał jakąkolwiek inną opcję to bym z niej skorzystał.
- Mogę się przynajmniej ubrać?
- Tylko się pośpiesz. - wzdycha z ulgą. - Czekam na parkingu. - rzuca przez ramie i szybkim krokiem schodzi po schodach. Idziesz do pokoju i zakładasz na siebie ciuchy, które leżały na wierzchu. Bierzesz kluczyki i wychodzisz z mieszkania. Andrzej stoi na parkingu i nerwowo podryguje nogą.
- No nareszcie. - mówi zniecierpliwiony i wsiada do samochodu.
- Może powiesz mi dlaczego tak ci się śpieszy? - pytasz, rzucając torebkę na tylne siedzenie i odpalając silnik.
- Wyjaśnię ci wszystko po drodze, ale proszę cię jedźmy.
Wyjeżdżacie z parkingu i jedziecie w kierunku Warszawy. Nie rozmawiacie tylko słuchacie radia, które męczy wasze bębenki. Przekraczasz znacznie dozwoloną prędkość. Jednak dla niego jedziesz i tak zbyt wolno, co oznajmia ci patrząc na zmianę na zegarek i prędkościomierz. W końcu nie wytrzymujesz i ściszasz radio.
- Powiesz mi w końcu gdzie jedziemy? - pytasz, patrząc kątem oka na niego.
- Do domu dziecka. - odpowiada, a ty na chwile przestajesz kontaktować i gdyby nie jego szybka reakcja wasza podróż skończyłaby się w rowie. - Uważaj! - krzyczy, przestraszony. Bierzesz głęboki oddech i koncentrujesz na drodze.
- Po co?
- Skup się na jeździe bo widocznie nie możesz rozmawiać i prowadzić. - mówi i odwraca głowę w stronę okna.
- Boże jak ludzie z tobą wytrzymują? - pytasz.
- Ze mną? - patrzy na ciebie z niedowierzaniem, że usłyszał coś takiego. - To raczej ja powinienem ci zadać to pytanie.
- Słuchaj.. - syczysz zdenerwowana. - Wiozę cię do Warszawy i narażam się tym samym na przynajmniej 6 godzin w twoim towarzystwie. Nie uważasz, że zasługuję przynajmniej na to, żebyś powiedział po co jedziemy do tego domu dziecka?
- Razem z reprezentacją pomagamy pewnej fundacji. Kiedyś odwiedziliśmy jeden z warszawskich domów dziecka. Poznałem pewnego chłopaka, który mieszkał tam z siostrą. Niesamowicie zgrane i fajne rodzeństwo. Chłopak, Kacper ma predyspozycję do bycia świetnym siatkarzem i postanowiłem mu pomóc. Załatwiłem mu trenera, zespół i przez to zżyłem się z nimi, gdy jeszcze mieszkałem w Warszawie. Obiecałem, że będę im pomagał. Godzinę temu dostałem telefon, że uciekli z ośrodka i nikt nie wie gdzie są.
- Wiesz dlaczego uciekli?
- Znalazła się rodzina, która chce adoptować Julkę. Nie chcą być rozdzieleni i widocznie postanowili uciec.
Nie odpowiadasz bo takie przypadki nie są dla ciebie niczym nadzwyczajnym. Całe dotychczasowe życie oglądałaś jak rozdzielają rodzeństwa "dla ich dobra". Ludzie wybierali dzieci najmłodsze, często nie zwracając uwagi na to, że dziecko ma brata lub siostrę. Wtedy cieszyłaś się, że jesteś jedynaczką. Nie musiałaś się martwić o nikogo więcej. Czekałaś sama na rodzinę, która cię zabierze. Na rodzinę, która zapewni ci miłość i normalne życie. Niestety, nie doczekałaś się. Patrzyłaś jak inne dzieci odchodzą z nowymi rodzicami i jadą do nowego domu, w którym będą szczęśliwe. Z czasem straciłaś nadzieję, że i tobie to będzie kiedyś dane. Wiedziałaś, że to rodzeństwo i tak się znajdzie. Zawsze się znajduje. Chowają się po opuszczonych domach, czy dworcach, a najczęściej głodni i zmarznięci wracają sami. Wiedziałaś, bo sama robiłaś to nie raz.
Do Warszawy docieracie po niecałych trzech godzinach. Andrzej mówi ci jak dojechać na miejsce i w końcu docieracie do celu. Z przerażeniem stwierdzasz, że znasz to miejsce. Nie zorientowałaś się gdzie jedziesz bo jechałaś od drugiej strony. Parkujesz przed wejściem i nie wykonujesz żadnego ruchu.
- Idziesz ze mną? - pyta, otwierając drzwi.
- Nie, poczekam tu. - odpowiadasz szybko i po chwili zostajesz sama. Patrzysz na budynek i wszystkie wspomnienia z nim związane wracają. Wymykanie się przez okna, palenie papierosów w krzakach. Wszystko do ciebie wraca i łzy napływają ci do oczu. Tak bardzo nienawidziłaś swoich rodziców za to, że skazali cię na takie życie. Nie mogłaś nigdy pojąć dlaczego inne dzieci wciąż kochają rodziców, idealizują ich i chcą wrócić. Ty nawet nie miałaś gdzie wracać. Matka zostawiła cię zaraz po porodzie, a o ojcu nie chciałaś nawet słyszeć. Nigdy nie chciałaś ich szukać. Oni też nie próbowali się z tobą skontaktować. Z własnym dzieckiem!
Drzwi się otwierają i do samochodu wsiada Andrzej, na którego twarzy maluje się złość. Nie pytasz o co chodzi bo wiesz, że i tak zaraz to z siebie wyrzuci.
- Trzeba czekać! - cedzi przez zaciśnięte zęby. - Policja już ich szuka, a oni i tak pewnie wrócą zanim się ściemni! To mi powiedzieli! Jechałem trzy godziny, żeby dowiedzieć się, że trzeba czekać! Czy oni w ogóle się nimi przejmują? - krzyczy.
- Zamknij drzwi. - mówisz, odpalając silnik.
- Nie możemy wrócić do Bełchatowa. - panikuje, łapiąc za kierownicę.
- Nie wracamy tylko jedziemy ich szukać. Chyba wiem gdzie ich znajdziemy. - odpowiadasz, ruszając. Znałaś tą drogę bardzo dobrze. Tam zazwyczaj spędzałaś wolny czas. Sama. Z dala od tych wszystkich dzieci, hałasu i wszystkiego innego. Docieracie na miejsce i widzicie grupkę osób, a w tym dwójkę, która się szarpała.
- To oni! - wyskakuje z samochodu, a ty zaraz za nim. - Puśćcie go! - krzyczy, a wszyscy patrzą w waszym kierunku. Biegnie do nich i odciąga jednego, stojąc między nimi. - Weź siostry i idźcie do samochodu. - zwraca się do niego.
- Ja się tym zajmę. - odpychasz go i stajesz twarzą w twarz z brunetem. - Udajesz twardziela? Taki odważny jesteś bo są z tobą kumple? - idziesz w jego kierunku, a on zaczyna się cofać. Andrzej chyba widzi w jakim jesteś stanie bo podchodzi i ciągnie cię za rękę.
- Chodźmy stąd. - mówi. Odchodzisz z nim, próbując się uspokoić.
- Szmata. - słyszysz za sobą i odwracasz się gwałtownie. Idziesz w jego kierunku i z prawego sierpowego walisz go tak, że kolana się pod nim uginają i ląduje na ziemi. Andrzej nie bardzo wiedząc co się dzieje stoi i patrzy na ciebie zdezorientowany. Gdy widzi, że nie masz dość podbiega i odciąga cię, żebyś nie przywaliła mu jeszcze raz.
- Boli cię ręka? - pyta, gdy idziecie w kierunku samochodu, przy którym czekają dzieci.
- Nie. - odpowiadasz stanowczo. Wsiadacie wszyscy do auta i bez słowa ruszacie. - Jesteście głodni? - patrzysz na nich w lusterku, ale nie słyszysz odpowiedzi. - W każdym bądź razie ja umieram z głodu, więc skoczymy na pizzę.
- Chyba powinniśmy ich odwieźć.. - wtrąca Andrzej.
- Nie było ich cały dzień więc nic się nie stanie jeśli nie będzie ich jeszcze pół godziny.
Dojeżdżacie do twojej ulubionej pizzerii i zamawiacie dwie duże pizze z szynką i serem. Trwa niezręczna cisza, którą przerywa dźwięk twojego telefonu. Na wyświetlaczu pojawia się jakiś nieznany numer. Wychodzisz na zewnątrz i odbierasz.
- Słucham..
- No cześć. Stoję pod twoimi drzwiami, czekam, a ciebie nie ma.. - słyszysz głos Wojtka. Kompletnie o nim zapomniałaś.
- Jezu.. Przepraszam. Jestem w Warszawie.. Musimy to przełożyć bo Andrzej mnie prosił, żebym go zawiozła.
- Cóż.. Oczekuję jakiegoś wynagrodzenia.. - mówi i już widzisz jego przebiegły uśmiech.
- Przekażę mu. - odpowiadasz i się rozłączasz. Wracasz do stolika, przy którym Andrzej odprawia swoją litanie o złym zachowaniu. Czekasz, aż skończy jednocześnie zajadając się nieziemską pizzą.
- Obiecacie mi, że już nie będziecie uciekać? - pyta, kończąc swój przydługi wywód.
- Obiecasz nam, że nas nie rozdzielą? - odpowiada mu Kacper. Wiedziałaś co czuję i wiedziałaś, że to nie była ich pierwsza ucieczka.
- To nie ode mnie zależy.
- A nie możesz ty nas adoptować? - po raz pierwszy odzywa się Julka.
- To nie jest takie proste. - odpowiada, wyraźnie zaskoczony takim pytaniem. - Mieszkam z kolegą. W świetle prawa jestem singlem, a z Martą nie planujemy na razie ślubu. Żaden sąd na to nie pozwoli.
- Rozumiem, że nie możemy na ciebie liczyć? - pyta Kacper, patrząc na niego z wyrzutem.
- Porozmawiam z dyrektorką, a jeśli mam to zrobić to powinniśmy już jechać.
Czekasz na Andrzeja w samochodzie przed wejściem. Nie mogłaś wejść z nim. Wszyscy by cię rozpoznali, a nie miałaś ochoty się z nimi widzieć. Poza tym nie chciałaś by Andrzej wiedział, że się tutaj wychowałaś. Zamykasz oczy i próbujesz skoncentrować swoje myśli na czymś innym, gdy nagle słyszysz stukanie w okno. Ku twojemu zdziwieniu i przerażeniu widzisz swoją byłą wychowawczynią, którą jako jedyną wspominałaś w miarę pozytywnie. Chcąc, nie chcąc otwierasz drzwi i wychodzisz, stając przed nią.
- Nie sądziłam, że cię tu jeszcze kiedykolwiek zobaczę.. - kręci głową z niedowierzaniem.
- Też się tego nie spodziewałam. - wzruszasz ramionami.
- Nie wejdziesz? - pyta, wskazując głową w stronę drzwi.
- Wole poczekać tutaj. - odpowiadasz, krzyżując ręce na piersiach.
- Miałam nadzieję, że cię zobaczę. Nie mamy z tobą żadnego kontaktu, a mam coś dla ciebie. - mówi powoli i wyciąga z kieszeni kartkę.
- Co to? - patrzysz na biały kawałek papieru z adresem. - Czyj to adres?
- Twojej matki. - odpowiada cicho, obserwując twoją reakcję. - Może nie powinnam ci tego dawać, ale chce, żebyś to miała. Może kiedyś..
- Nie. - przerywasz jej. - Ja nie mam matki i niech tak zostanie. - wyciągasz rękę, chcąc oddać jej kartkę, ale ona się cofa.
- Zatrzymaj to. Może kiedyś zmienisz zdanie. - mówi i odchodzi. Patrzysz jeszcze chwile na nią, a potem znów na adres. Mieszka w Łodzi, czyli niecałą godzinę drogi od ciebie. Gdzieś tam żyje sobie twoja matka, której nie znasz. I nie chcesz poznać. Wsiadasz do samochodu, a po chwili Andrzej do ciebie dołącza.
- Załatwiłeś coś? - pytasz, chowając kartkę do kieszeni spodni.
- Dyrektorka obiecała mi, że postara się zrobić wszystko, żeby ich nie rozdzielono. - przeciera oczy i bierze głęboki wdech. Odpalasz silnik i kierujesz się w stronę Warszawy. - Skąd wiedziałaś gdzie ich znaleźć? - czujesz na sobie jego wzrok.
- Wychowałam się niedaleko. - mówisz, co w pewnym stopniu jest prawdą.
- Nie chcesz odwiedzić rodziców? Mogę poczekać..
- Nie. - odpowiadasz szybko, zbyt szybko bo patrzy na ciebie zdziwiony. - Moi rodzice.. Nie żyją. - kłamiesz.
- Przykro mi.. - zaczyna, ale nie dajesz mu dokończyć.
- Nie potrzebnie... Nie oczekuje współczucia.
- W każdym bądź razie.. - kręci głową, widocznie uświadamiając sobie, że nie zdoła wciągnąć cię do normalnej rozmowy. - Dziękuję, że mnie tu przywiozłaś.
- Musisz to wynagrodzić jakoś Wojtkowi.. Wyczekał się na klatce, a mnie nie było.
- Jesteście razem?
- Nie.. - kręcisz głową, uśmiechając się pod nosem.
- Ciężko się z tobą rozmawia.. - wzdycha głośno i rozsiada się wygodnie w fotelu.
- Nie przepadam za tobą i nasza wspólna wycieczka tego nie zmieni. - wzruszasz ramionami.
- Auć. - śmieje się cicho. - Nie będę ukrywał, że też nie darzę cię wielką sympatią.
- Skoro wszystko jest jasne to możemy zakończyć tą męczącą rozmowę. - mówisz z uśmiechem i podkręcasz radio. Resztę drogi pokonujecie w milczeniu. Czujesz od czasu do czasu jego wzrok na sobie, ale starasz się to ignorować. Po trzech godzinach jesteście na parkingu. Żegnacie się i każdy wchodzi do swojego mieszkania. Patrzysz na zegarek i widzisz, że jest już po północy. Bierzesz szybką kąpiel i kładziesz się do łóżka z kartką papieru w rękach. Zastanawiasz się co masz z nią zrobić. Podrzeć i wyrzucić? Ostatecznie chowasz ją do szuflady pod stertę innych papierów i zasypiasz.
~~~~~
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
Chciałabym życzyć Wam
Wesołych i spokojnych Świąt, spędzonych w gronie najbliższych.
Aby Nowy 2014 Rok wniósł w Wasze życie...
Zdrowie, szczęście i miłość.
Aby w Nowym Roku spełniły się Wasze najskrytsze marzenia.
Życzę Wam dużo cierpliwości w czekaniu na nowe rozdziały.
A w sylwestrową noc, zabawy do białego rana!
PS. Nie jestem dobra w składaniu życzeń, a napisanie tych zajęło mi trochę czasu, więc proszę o wyrozumiałość. Następny w piątek :)
Dziękuję za życzenia i również życzę Ci Wesołych Świąt, spełnienia marzeń i niekończącej się weny;DD do następnego;)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział z resztą jak wszystkie.Tobie również wesołych Świąt i udanego sylwestra.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do następnego ;)
Fajny rozdział :D
OdpowiedzUsuń